Wreszcie przychodzę do Was z polską recenzją. Na blogu przeważają pozycje zagraniczne, więc cieszę się, że mogę zrecenzować coś spod polskiego pióra. A jakie wrażenie wywarła na mnie książka dowiecie się w poniższej recenzji.
"365 dni" - Blanka Lipińska
"Zazdrość to słabość, a odczuwa się ją jedynie wtedy, kiedy człowiek czuje, że rywal jest jej godzien."
Data wydania: 4 lipca 2018
Seria: 365 dni
Liczba stron: 472
Wydawnictwo: Edipresse
Opis książki:
Obrzydliwie romantyczna, skrajnie prawdziwa i inspirująca...
Laura wraz ze swoim chłopakiem Martinem i dwójką przyjaciół wyjeżdżają na wakacje na Sycylię. Drugiego dnia pobytu – w swoje dwudzieste dziewiąte urodziny – dziewczyna zostaje porwana. Porywaczem okazuje się głowa sycylijskiej rodziny mafijnej, szalenie przystojny, młody don Massimo Toricelli. Mężczyzna kilka lat wcześniej przeżył zamach na swoje życie. Postrzelony kilka razy prawie umarł, a kiedy jego serce przestało bić, przed oczami zobaczył dziewczynę, a dokładnie Laurę Biel. Gdy przywrócono go do życia, obiecał sobie, że odnajdzie kobietę, którą zobaczył.
Massimo daje dziewczynie 365 dni na to, by go pokochała i z nim została.
źródło opisu: Edipresse
Fot. własna
Do zakupu książki i tym samym do jej przeczytania zachęciła mnie moja serdeczna przyjaciółka. Oczywiście sięgając po nią wiedziałam czego się spodziewać, zwłaszcza, że obejrzałam już zwiastun filmu i nie ukrywam z chęcią się na niego wybiorę. Książka mimo wszystko zaskoczyła mnie pozytywnie, ale i też w pewnych aspektach negatywnie.
Zacznijmy może od warsztatu Blanki Lipińskiej. Książkę czytało mi się szybko, jest ona lekka bez jakiś większych zawiłości fabularnych, wszytko jest zrozumiane i napisane prostym językiem. Postacie pierwszoplanowe są fajnie zbudowane, możemy się z nimi utożsamić, choć brakowało mi tego, że bardzo mało wiemy o samej rodzinie tytułowego bohatera - później jak się okazuje główna bohaterka też prawie nic nie wiedziała o jego rodzinie czy chociażby przeszłości. Postaci drugoplanowe są moim zdanie mocno podkoloryzowane ( zwłaszcza postać Olgi), albo było ich zdecydowanie za mało (jak, np postać Domenica). Cała historia jest dość grubymi nićmi szyta. Akcja na początku jest fajnie nabudowana przez autorkę, ale później nabiera zawrotnego tępa, aż sie czasem za głowę łapałam jak tak szybko mogą dziać się takie rzeczy. Niestety to zabójcze tempo odbiera całą seksualność w książce, ponieważ dzieje się to tak szybko, że nie ma efektu wow, choć opisy Lipińskiej są obszerne, wcale nie gorszące czy wymuszone. Jest ich też moim zdaniem trochę, za dużo co odbiera efekt napięcia w książce. Mimo wszystko powieść czyta się bardzo szybko, i nie mogę zaprzeczyć, że jest wciągająca choć nie aż tak,żeby czytać z zapartym tchem bez przerwy.
Fot. własna
Przejdźmy zatem do tytułowych bohaterów. Nie mogę zaprzeczyć, że zakochałam się w Massimo Toriccellim jednak w pierwszych stronach odebrałam go jako gbura i chama, któremu wszystko się należy bo jest szefem sycylijskiej mafii. Jednak z czasem zaczęłam się do niego przekonywać i nie ukrywam, że wcale bym się nie opierała jakby tak mnie taki facet porwał.
Laura Biel bohaterka, która wreszcie nie jest szarą myszką, a spełnioną zawodowo kobietą jest chyba jedną z niewielu bohaterek, które mnie nie irytowały. Całkiem ją polubiłam choć nie powiem, że czasem jej reakcje były dla mnie dziwne ( jak, np obudzenie sie w innym, całkiem nowym miejscu i zamiast uciekać to ona się idzie wykąpać)
A co do ich relacji...
Massimo podczas wypadku doznaje wizji, w której widzi piękną kobietę i dzięki niej przeżywa. Od wypadku mija jakiś czas i wszyscy, a nawet sam Massimo przestaje powoli wierzyć, że spotka ukochaną ze snów. Jednak w końcu ją widzi i postanawia po prostu ją porwać i dać jej 365 dni na zakochanie się w nim. I moim pierwszym pytaniem jakie zaświtało mi w głowie czy to przypadkiem nie będzie syndrom sztokholmski, albo zwykła chęć uratowania sobie i rodzinie życia? Przecież nie da się w kimś zakochać pod wizją śmierci. No jednak zdaniem Pani Blanki się da. I to nawet w mniej niż 365 dni. Gdyby akcja rozgrywała się wolniej, bardziej bylibyśmy w stanie uwierzyć w to wszytko bo Massimo mimo swoich wad i tego jak jest wychowany jest dla Laury naprawdę kochany i bardzo o nią dba. Jednak sama zainteresowana jest troszeczkę jakby bipolarna. Bo jednego razu jest o niego mega zazdrosna,a za chwilę w dosłownie sekundę nienawidzi go i rzuca się do niego z pięściami. Ja rozumiem zaistniałe okoliczności, ale albo spychamy na dalszy tor wizję gróźb i tego syndromu sztokholmskiego i dajemy szanse relacji, albo po prostu chcemy przeżyć te 365 dni i nie dajemy się poznać,ani nie chcemy poznać tej drugiej osoby,a co najważniejsze nie idziemy z nim do łóżka. Wiadomo Laura jest dorosła ma swoje potrzeby itp, itd, i fajnie taki sex bez zobowiązań, ale na miłość Boską zdecydujmy się na jeden wariant, a nie trochę tu trochę tu, trochę zazdrości, trochę pokazów wyższości,a na koniec płacz i zgrzytanie zębów. No ale już przestaję być taka krytyczna i może powiem coś o plusach. Mimo wszytko ich relacja była budowana fajnie, mimo swoich obowiązków Massimo starał się jak mógł by ochronić i rozkochać w sobie Laurę. Laura, też poznała Massima w odpowiednim dla siebie momencie, gdyż tkwiła w beznadziejnym związku i mogła zobaczyć jak powinna wyglądać relacja między dwojgiem ludzi. Szczerze mogę powiedzieć, że im kibicuje (mimo, że to ja wolałabym być na miejscu Laury😂😂)
Fot. własna
Zakończenie było jak dla mnie tragiczne. No jak tak można skończyć książkę. Tak po porostu ją sobie urwać. Już doprecyzowuję...
1. Czytając niezliczone książki o takiej tematyce, jestem wprost rozczarowana zakończeniem, ponieważ nie było tam żadnej akcji. No nie licząc niby pościgu. Jeszcze postawa na koniec głownego bohatera. Nagle mu się odwidziało to co mówił przez całą książkę. To co się niby wydarzyło na sam koniec nie było żadnym argumentem, ponieważ sie nic nie stało!!!!!
2. Przez to, że była upłycona akcja, to zakończenie nie mało wcale sensu. Wystarczyłoby zakończyć ją nie wiem trzy strony wcześniej i już miałoby to większy sens. Rozumiem cały zamysł urwania wątku, ale niestety nie na takie zakończenie liczyłam.
3. W każdej tego typu książce jest akcja - poranie - walka - strzelanina- szokujące zakończenie i dopiero urwane w pół wątku. Tu niestety zabrakło całego środka.
Moim zdaniem całe zakończenie jest upłycone i bardzo skrócone. Jednak patrząc na nie w kontekście tylko tej książki i jako całości, muszę przyznać, że w sumie jest spójne i spokojnie z zapartym tchem można czytać kolejną część praktycznie nie wychodząc z wątku. Jednakże patrząc na to w kontekście zakończenia także filmu, to ja na ten moment tego nie widzę, więc czekam co Lipińska wymyśli.
Podsumowując. Bardzo się cieszę, że taka książka wyszła spod polskiego pióra i tak dobrze się trzyma w środowisku czytelniczym. Jest to świetny polski odpowiednik "50 twarzy Greya". Autorka nie boi się w niej otwarcie mówić i pokazywać erotyki - choć co za dużo to nie zdrowo. Myślę,że całość jest spójna i ze smaczkiem. Z czystym sumieniem, mimo tych wszystkich minusików mogę ją Wam polecić ( porostu to ja jestem drobiazgowa i czepliwa). Prawie zapomniałam o jednym bardzo ważnym miunusie, który tyczy się nie samej Blanki Lipińskiej, a osoby odpowiedzialnej za edytowanie tekstu - jest w środku dużo literówek. Nie gryzą one jakoś bardzo w oczy, lecz każdy nie tylko, ktoś kto zwraca uwagę na szczegóły je zauważy. To taka rada na przyszłość dla kogoś kto estetycznie sprawdza zawartość tekstu.
Moja ocena: 7/10
Piszcie kochani czy czytaliście, albo co sądzicie o tej książce. Czy Was zachęciłam, albo zniechęciłam i piszcie ogólnie swoje wrażenia.
Pozdrawiam
Agaa